COŚ BARDZO MIŁEGO…

Coś bardzo miłego, małego, delikatnego… Łódeczka Calineczki…? Płatek peonii…? A może róży…? Delikatnie wciska się… I jeszcze delikatniej mości się w mojej dłoni. A potem słodki szept: babciu, sypciutko, pjoose, zapjować mnie, pjooose!!!

Miejsce i czas akcji – urodziny wnucząt. Dzieci bawią się. Biegają. Głównie rówieśnicy Tadzia. Tosia, dwa lata młodsza, próbuje nadążyć za atrakcyjną dla niej rozbieganą paczką. Nie daje rady. Trochę boi się zostać z tyłu, zabłądzić… Zwłaszcza że towarzystwo przeniosło się do ogrodu, a tam – zmierzch, robi się ciemno! Trochę straszno, bo z tego mroku niepokojąco wyłania się na końcu polany figura białego wilka… Rozpędzona gromadka ginie wśród krzewów… Przejęty szept: babciu, tutaj, sypciutko, tutaj!

Biegamy więc miedzy krzewami, trzymając się za ręce, potykając się na patykach, korzeniach i dorodnych kasztanach ukrytych w trawie. Drużyna Tadzia okazuje się jednak niedościgła. Tosia niezbyt zadowolona, ale w końcu zbieramy sobie razem kasztany, już prawie po omacku.

A ja wciąż i wciąż czuję w dłoni i w sercu coś bardzo miłego…

Leave a Reply