BRAK IMPERATYWU…

W życiu miałam tę łatwość, że kierował mną wewnętrzny imperatyw. Pojawiał się w kwestiach fundamentalnych, w życiu codziennym, również w sprawach najbłahszych.

Na przykład, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Jurka we wrześniu 1976 r. na schodach w ośrodku w Cetniewie, od razu miałam pewność, że widzę właśnie mężczyznę swojego życia. Nie usłyszałam jeszcze jego głosu. Nie poznałam jego imienia. Nie wymieniłam z nim myśli. Mimo to miałam tę wewnętrzną pewność. Podobnie było z zawodem. Planowałam zaangażowanie w teatr. Podczas praktyk nauczycielskich nabrałam mocnego przeświadczenia, że moją ścieżką jest nauczycielstwo. Nieważny był niski status tego zawodu, głodowe wynagrodzenie. W wielu sprawach szkolnych działałam pod wpływem mocnego wewnętrznego impulsu. W taki sposób często dokonuję też zakupów – mebli na lata, ciuchów na kilka sezonów. Zdarza się, że bez mierzenia. Nigdy nie musiałam niczego zwracać. Wahanie się, zastanawianie, analizowanie za i przeciw jest mi jakoś obce, choć może powinnam się wstydzić do tego przyznawać. Również w kwestiach wychowawczych, rozwiązywania uczniowskich problemów, często miałam wrażenie, że pomysły pojawiają się same. Pisanie tekstów było najprostszą czynnością. W głowie pojawiał się temat, same układały zdania, akapity, dygresje i w pewnym momencie całość uwierała tak mocno, że musiałam usiąść i przelać to wszystko na papier. Teraz, po wydarzeniach ostatnich dwóch lat straciłam pewność. W myślach przebiega tyle palących, bolesnych wątków, że jest kłopot z ich uporządkowaniem. Pisanie sprawia mi trudność. Przypomina polowanie na jakąś spójność, jakiś sens tego, co mam w głowie.

Najtrudniejsze jest pisanie o wojnie, którą mamy za ścianą… Wojny bałam się, od kiedy sięgam pamięcią. Od kiedy zauważyłam ślady kul na murach domu, od kiedy ciocia przeczytała mi po raz pierwszy słowa na tablicy upamiętniającej miejsce straceń… Od kiedy dowiedziałam się, co znaczy słowo Mauthausen… I że był tam mój tata. Bałam się w trakcie konfliktu kubańskiego. Wtedy groziła nam wojna atomowa i wtedy bardzo płakała moja mama.

W kontekście wojny bałam się o Jurka i nie mogłam doczekać, kiedy… skończy sześćdziesiąt lat. Po nieudanej pierwszej próbie aplikowania na uczelnię odbył dwuletnią, zasadniczą służbę wojskową i później bardzo często dostawał wezwania na ćwiczenia. Bałam się wtedy o niego. Najbardziej – w latach osiemdziesiątych, w czasie strajków. Bałam się, że wcielą go do wojska i wyślą przeciwko strajkującym. Bałam się także wtedy wojsk radzieckich, które stacjonowały w Polsce. Nie musiały przecież nawet przekraczać granicy, żeby interweniować i zaprowadzić swoje porządki. Przeżywałam krwawy konflikt w Jugosławii. Nigdy nie miałam złudzeń, że ludzkość wyrosła już z wojowania. Piosenkę Kory miałam w głowie i emocjach:

„Nie wyobrażam sobie, miły, Abyś na wojnę kiedyś szedł. Życia nie wolno tracić, miły. Życie jest po to, by kochać się.”

W dalszym ciągu uważam, że życie jest po to, by kochać się. Jednak nadciągającą wojnę zawsze zapowiadają agresywne myśli i słowa. Kilka już lat żyjemy w takim wojennym klimacie. Nie uważam, że odpowiedzialność za zbrojne konflikty spada wyłącznie na jakichś psychopatów-okrutników. Dopóki cennym narzędziem podnoszenia słupków poparcia dla polityków jest wojenna retoryka, są słowa nienawiści kierowane wobec „onych” – kolorowych, uchodźców, Niemców, Żydów, wszelkich „innych”, nie „naszych” – dopóty wojna stoi u naszych drzwi.

Więcej o wojnie pisać nie będę. Nie znam się na niej poza tym, że w dzieciństwie wielokrotnie recytowałam na akademiach szkolnych „Bagnet na broń”. Słowa Broniewskiego były mi – i być może jeszcze są – bliskie.

Jestem wdzięczna Agnieszce Pączkowskiej, naszej szkolnej psycholożce, oraz naszym historykom – za instrukcje dla nauczycieli, jak tonować rozchwiane emocje niektórych uczniów i ich rodziców. Dziękuję wszystkim nauczycielom, że dzielnie stawili czoła trudnemu tematowi, zwłaszcza w rozmowach z najmłodszymi.

Teraz trzeba dbać o psychikę – małych i dużych. Najlepszym sposobem jest aktywność. Trzeba pomagać potrzebującym – spokojnie i z namysłem – żeby pomoc była długofalowa i konstruktywna. Trzeba robić rzeczy mądre i dobre. Tylko tak można zmniejszyć sumę nieszczęść na świecie.

Leave a Reply