Dzisiaj zadzwoniła do mnie Tosia. Chciała pokazać mi mieszkanie, w którym zatrzymali się na kilka dni w Maladze. Osłupiała na mój widok. Zobaczyła mnie w nocnym ubraniu, w scenerii łóżkowej. Wyjaśniłam: „Jestem chora, Tosiu”. Bezruch i bezgraniczne zdumienie w oczach. Powtórzyłam więc: „Leżę w łóżku. Zachorowałam”. Gdy to również nie podziałało, powiedziałam trochę nazbyt aktorsko: „Babcia padła!” Tosia podskoczyła, ruszyła biegiem, szukając pozostałych członków rodziny, i wołając: „Babcia padła!” Wkrótce pięć par oczu przyglądało mi się badawczo. Poczułam się jak postać z „Podróży Guliwera” lub jak mały, zdumiewający eksponat w gablocie.
Dziwne to uczucie. Uświadomiłam sobie, że wnuczęta jeszcze nigdy nie oglądały mnie chorej, leżącej w łóżku w biały dzień. Nie pamiętam, ale chyba nigdy nie widziały mnie nawet z katarem lub kaszlem… Na szczęście oczy miałam dzisiaj jak zwykle umalowane! Taka już jestem i tu grypa nie może być przeszkodą!
Potem nastąpił dalszy ciąg. Tosieńka trzymając mnie z czułością pokazała mi całe mieszkanie. Tadzio otwierał przed nami drzwi, opuszczał i zaciągał żaluzje. Potem wyszliśmy do samochodu. Tadzio demonstrował mi nietypowe pasy bezpieczeństwa, zastępujące Tosi fotelik. W trakcie jazdy najmłodszy wnuczek Juliś głośno zaczął domagać się bliższego kontaktu z telefonem. Tosia z ogromną czułością – w tym tekście to słowo będzie się wciąż powtarzać i nie ma na to rady, choć wiem, że to strasznie zgrzyta w uszach! – próbowała pocałunkami i łaskotkami odwrócić jego uwagę. Potem ze słowami: „Potrzymaj przez chwilę babcię” przekazała telefon starszemu bratu. Juliś uspokoił się. Po wyjściu z samochodu znów mnie przejęła, pokazując mi okolicę, rozglądając się i zerkając na mnie z czułością. Byłam miniaturową babcią, laleczką, otoczoną bezgraniczną czułością i opieką. Usiedliśmy przy stoliku. Zamówiliśmy jedzenie i napoje. Tosia poczęstowała mnie świeżym sokiem z pomarańczy. Piłam – a jakże – przez słomkę. „Ma dużo witamin. Teraz wyzdrowiejesz.” Radości było co niemiara. Potem wnuczęta poszły z mamą rozejrzeć się po plaży. Tosia trzymała mnie dzielnie, pokazując otoczenie. Wróciliśmy do stolika. Obejrzałam kolejno wszystkie zamówione dania. Potem życząc sobie smacznego rozstaliśmy się. Poszłam przygotować sobie coś do picia. Całe oceany czułości chlupały w moim sercu, chociaż to moja wnuczka, a nie ja, jest mistrzynią świata w czułości.
Chyba w końcu wyzdrowieję…