AZYL

W czasach w miarę normalnych azylem może być dom, czyli miejsce, w którym ktoś czeka z gorącą herbatą, gorącą zupą, gotów wysłuchać, przytulić, pocieszyć. Azylem mogą być ramiona, te jedyne, w których odlatujemy w inne wymiary. Może nim być zalany słońcem ogródek, pełen kwitnących leśnych fiołków, wydobywających się, nawet spod śniegu, mocarnych tulipanów, rozbrzmiewający śpiewem szpaków, kosów i „gadaniem” stadka bogatek i modraszek. Azylem może być nawet powieść lub wiersz…

W czasach owładniętych aberracją okrucieństwa i przemocy azylem staje się czasami inne państwo, ziemianka w lesie, a niekiedy … klatka drapieżnika.

Do kin trafiła w marcu ekranizacja książki amerykańskiej pisarki Diane Ackerman pt.”Azyl”. Bohaterką jej jest Antonina Żabińska, żona Jana Żabińskiego, dyrektora warszawskiego ZOO w latach 1929-1939 i 1945-1950.

Tak się składa, że dawno temu, kiedy miałam 7 – 14 lat, obydwoje byli moimi absolutnymi idolami. Czekałam na ich książki. Byłam też przekonana, że w przyszłości będę zoologiem. Od 1963 r. ukazywała się sześciotomowa publikacja Jana Żabińskiego pt. „Z życia zwierząt”. Czekałam na każdy tom. Dowiadywałam się z nich o rozmaitych fascynujących istotach – wielbłądach, lwach, altannikach, czy … motylicy wątrobowej. Byłam uzależniona od chyba cotygodniowych pogadanek Jana Żabińskiego w Polskim Radiu. Uwielbiałam też książki Antoniny Żabińskiej – „Dżolly i spółka”, „Rysice”, „Borsunio” i „Ludzie i zwierzęta”. Na egzemplarzu „Rysic”, wydanych w 1963 r. przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą, widnieje dedykacja: „Miłej Hani Buśkiewicz Antonina Żabińska 24/V/64”. Zdobyłam ją podczas targów książki w PKiN. Dla bardzo nieśmiałej dziewczynki był to nie lada wyczyn! W dalszym ciągu zachwyca mnie sposób opowiadania o zwierzęcych bohaterach. Oto emocje dwóch rysich sierot, które znalazły się w willi Żabińskich i siedziały gdzieś przyczajone pod szafą: ”Były zatem nogi: mniejsze i większe, obute w miękkie pantofle i skórzane, twarde trzewiki… Sukienne pantofle chodziły spokojnie, miękko i lekko… Potem coś delikatnie lecz mocno łapało za kark. Rysięta lubiły ten dotyk i chwyt palców. …. Być może skóra ich pamiętała jeszcze szczęki matki, która w ten sposób przenosiła je z miejsca na miejsce. … należną buteleczkę dostawały najczęściej na kolanach, gdzie łapki tonęły po prostu w ciepłej, puszystej „sierści” czerwonego szlafroka.”

Willa Żabińskich była azylem dla zwierząt – osieroconych lub chorych. Po salonie paradowały małe rysie, borsuk, kurczak, królik, prosiaczek i wiele innych. W czasie okupacji stała się także azylem dla kilkuset osób – głównie uciekinierów z getta, ale także harcerzy zajmujących się małym sabotażem, którzy po akcji nie mogli wrócić do domów, czy zagrożonych unicestwieniem – chorych psychicznie. Ukrywano ich w rozmaitych schowkach w domu, na strychu, w piwnicy. W razie niebezpieczeństwa przedostawali się podziemnymi korytarzami do opustoszałych po 1939 r. klatek dzikich zwierząt.

Obydwoje – Antonina i Jan Żabińscy – kierowali się silnym wewnętrznym imperatywem ratowania istnień – ptaka ze złamanym skrzydłem i człowieka, któremu okupant odebrał w imię nazistowskiej ideologii prawo do życia. Za ratowanie ludzi, skazanych przez hitlerowców na śmierć z powodu żydowskiego pochodzenia, choroby czy też za to, że byli polskimi patriotami, groził najwyższy wymiar kary. Przypomina mi się ostatni film Mela Gibsona „Przełęcz ocalonych”. Oparty na prawdziwej historii opowiada o amerykańskim żołnierzu, który podczas jednej z najkrwawszych bitew II wojny światowej na Okinawie uratował ponad siedemdziesięciu rannych. Został za to odznaczony Medalem Honoru. Najciekawszy jest fakt, iż bohater filmu zgłosił się do US Army, odmawiając wzięcia do rąk karabinu. Chciał ratować, a nie – zabijać. Spotkały go za to szykany kolegów i przełożonych, był bity i poniżany. Dopiął jednak swego. Na Okinawie – w natchnieniu, amoku, z modlitwą na ustach, nie bacząc na niebezpieczeństwo, ściągał rannych z placu boju, wykazując się nieprawdopodobną wytrzymałością fizyczną i odwagą. Po przekazaniu kolejnego rannego sanitariuszom, prosił Boga, by pomógł mu uratować jeszcze jedną osobę. Został uznany za bohatera, choć poszedł na wojnę bez broni.

Fascynują mnie ludzie ogarnięci świętym szałem, ekstazą, amokiem, działający w natchnieniu, z pobudek ogólnoludzkiej solidarności i wewnętrznego przymusu pomagania drugiemu człowiekowi.

Od dwóch lat można zwiedzać dom Antoniny i Jana Żabińskich na terenie ZOO.

Filmu jeszcze nie oglądałam – z powodu coca-coli, popcornu i aktywnych telefonów komórkowych królujących na salach kinowych.

Od dawna jednak uważałam, że biografia zarówno Antoniny Żabińskiej jak i jej męża jest świetnym materiałem na scenariusz filmowy. Polscy twórcy nie zainteresowali się ich losami. Dobrze, że zrobili to Amerykanie. Czekam na „Azyl” na DVD.

 

 

 

Leave a Reply