ZIÓŁKA OD WIEKÓW NA CENZUROWANYM…

Podczas lutowego pobytu w Szklarskiej Porębie kupiłam w miejscowym muzeum książkę „Laboranci u Ducha Gór. Dawne ziołolecznictwo w Karkonoszach i Górach Izerskich”. Autorem jej jest dr Przemysław Wiater, historyk i kustosz Muzeum Karkonoskiego. Na kartach publikacji snuje opowieść o historii i dorobku tzw. laborantów – ludzi, którzy produkowali leki, sporządzone z ziół i minerałów, a także produktów pochodzenia zwierzęcego. Medykamenty miały różną postać – nalewek, proszków, olejków, maści, eliksirów, naparów, odwarów, syropów, esencji czy herbatek. Kiedy czytam informacje o składzie tych mieszanek, widzę, jak wielką mieli wiedzę.

Sama nie wyobrażam sobie życia bez ziół. Od zawsze towarzyszył mi rumianek, szałwia, siemię lniane, nagietek, mniszek, pokrzywa…

Nie wyobrażam sobie opieki nad dzieckiem bez ziół. Na chory brzuszek pomaga koper włoski, rumianek lub napar z suszonej czarnej jagody. Na gorączkę lub/i przeziębienie – kora wierzby, czarny bez, lipa, czy też owoc maliny. Przykłady zastosowań ziół mogłabym mnożyć. Również od zawsze wiadomo, że zachowaniu odporności na infekcje sprzyja witamina C, obecna np. w natce pietruszki i owocach dzikiej róży. Znane jest powiedzenie: An apple a day keeps the doctor away. Kiedy w dzieciństwie jakimś cudem przeżyłam zatrucie muchomorem, pierwszym posiłkiem, który mi podano w szpitalu (po kroplówkach), było właśnie tarte jabłko.

Kiedyś, kiedy byłam świeżo upieczoną mamą, w kąpieli wyczułam pod pachą twardy guz wielkości orzecha włoskiego. Natychmiast zapisałam się na wizytę u chirurga. Przerażona czekałam na wyrok. Starsza pani doktor zbadała mnie, a następnie zaczęła wpisywać coś do karty. Trwało to w nieskończoność, a moje serce waliło z przerażenia. Potem zaczęła mówić. „Weźmie pani cebulę, pokroi na plasterki, wrzuci do rondelka, żeby się trochę zeszkliła, ale nie przypaliła. Następnie przełoży ją pani na ceratkę, owinie całość małym ręcznikiem lub ściereczką i bandażem umocuje do ramienia. Proszę z tym spać.” Myślałam, że ktoś oszalał! Pomogło już po pierwszej nocy. Jedynym działaniem niepożądanym był … obrzydliwy zapach.

Wiadomo, że dla utrzymania odporności ważny jest ruch na świeżym powietrzu, czyli – dotlenienie krwi. Ważne jest także wietrzenie pomieszczeń, o czym zupełnie zapomnieliśmy w klimatyzowanych biurach i mieszkaniach.

Kiedy dopada mnie nadmiar stresu, używam zawsze witanii ospałej, kozłka lekarskiego, szyszek chmielu i męczennicy cielistej, zamiast biegać po receptę na jakąś chemiczną truciznę.

Profilaktyka to tak naprawdę właściwy tryb życia, kontakt z naturą, unikanie nie tylko używek, ale także nadmiernego spożycia leków.

Niestety z jakichś powodów ludzie żyjący w zgodzie z naturą, zielarze, laboranci, nie mówiąc już o zielarkach bywali od zawsze lekceważeni, a często nawet prześladowani. Być może ludzi niepokoiło wnętrze ich domów, suszące się wszędzie zioła, grzyby, naczynia pełne różnych substancji, aparatura do destylacji, a także – duża, głęboka i wyrafinowana wiedza medyczna. Komuś przeszkadzali i nadal przeszkadzają ludzie, którzy wiedzą i rozumieją więcej…

Czasami jednak rządzący przywracali zielarzy do łask. Na stronie 113 wyżej wymienionej książki czytamy: „W latach 1831 i 1832 w Europie Środkowej szalała epidemia cholery, która dotknęła Karkonosze. Obawy przed zakaźną chorobą były tak wielkie, że władze zwróciły się po pomoc do lekceważonych przez ubiegłe lata karpackich zielarzy. Laborant Carl Traugott Ende, ostatni z rodziny o wieloletnich zielarskich tradycjach, przygotowywał leki dla chorych oraz był członkiem państwowej komisji do zwalczania zarazy, a w rejonie Karpacza pełnił funkcję zastępcy lekarza obwodowego. Po ustąpieniu zarazy powrócono do dawnej praktyki administracyjnego ograniczania działalności laborantów. Pod koniec rządów Fryderyka Wilhelma III (1770-1840) przepisy praktycznie zabraniały mieszkańcom Karpacza zajmowania się leczeniem ziołami…”

Ziołolecznictwo spychane było do podziemia nie tylko na terenach obecnej Polski. To samo działo się np. w Chinach i Mongolii, gdzie za stosowanie starożytnych metod leczniczych, wywodzących się z Tybetu, można było stracić życie. Ciekawe jest jednak to, że władców w tych krajach leczyli lekarze stosujący właśnie takie stare metody.

Mamy światową epidemię… Czekamy na szczepionki, na których wyprodukowanie potrzeba dużo czasu… Przypomnieliśmy sobie wreszcie o myciu rąk, bo obecność antybiotyków nas w tej kwestii trochę rozleniwiła… Mycie rąk jest nie do przecenienia! Ale może coś więcej by nam się przydało na ten czas zarazy… Może jakieś ziółka… Może ktoś się na ten temat zająknie, odważy coś powiedzieć…

Leave a Reply