WŁOCHY

Był czas, dawno temu, jakieś dwadzieścia może więcej lat, kiedy rodzinnie podróżowaliśmy po Włoszech. Było to niezwykle miłe doświadczenie. Mieszkaliśmy w bezosobowych, sieciowych hotelach, małych, klimatycznych pensjonatach, a raz nawet – na ostrodze włoskiego buta w miejscowości Vieste – na plantacji oliwek. To miejsce było najbardziej atrakcyjne. Za ścianą naszego apartamentu mieszkali gospodarze. Gospodyni w porze śniadania przynosiła nam na taras własnoręcznie upieczony chleb i świeżo wytłoczoną oliwę, a w porze kolacji – własne wino. Choć nasi gospodarze znali jedynie swój rodzimy język, nie było problemów z komunikacją. Mimo że nie jestem wielką fanką piłki nożnej, nigdy nie zapomnę wspaniałych emocji podczas wspólnego z nimi oglądania mistrzostw świata i kibicowania drużynie, w której absolutnym idolem był Roberto Baggio. Jakaż ekspresja! Ile radości! Uwielbienia! A momentami – niekłamanej rozpaczy! Intensywność przeżywania „tu i teraz”. I ta pełna miłości artykulacja nazwiska: „Baggio”! Tam także, na półwyspie Gargano, niezwykle żywy kult świętego stygmatyka Ojca Pio.

Z kolei na zachodnim wybrzeżu w miejscowości Terracina, niedaleko Neapolu, na plaży, miła Włoszka, rozpoznając jakimś cudem, że mówię po polsku, przysunęła do nas swój leżak i poprosiła, żebym na głos po polsku przeczytała jej teksty Karola Wojtyły. Miała przy sobie tomik wierszy naszego papieża, tomik w dodatku dwujęzyczny, włosko-polski. I chciała usłyszeć brzmienie znanych sobie wierszy w języku oryginału. Z przyjemnością spełniłam jej prośbę.

Włochy – to truizm – zachwycają krajobrazem, klimatem i architekturą. Wenecja – miasto jak ze snu, miasto-tajemnica. Florencja – jasna i koronkowa, i tam ogrom wzruszeń w kontakcie z dziełami Michała Anioła – znanymi przecież dobrze ze zdjęć, a mimo to rzucającymi mnie na kolana w oryginale. Werona z miłosną energią Romea i Julii. Niezwykłe przeżycia w bazylice świętego Antoniego w Padwie… Pieta Michała Anioła w bazylice świętego Piotra… I tak można by opisywać bez końca.

Nigdzie indziej tak przyjemnie nie jeździło mi się na nartach jak we włoskich Dolomitach. W Austrii warunki były równie dobre, ale zabawa dla mnie zdecydowanie gorsza.

Ze względu na ludzi. Najbardziej we Włoszech zachwycali mnie ludzie.

Kiedy podróżuje się zagranicą indywidualnie, nie z wycieczką, w dodatku z nie całkiem jeszcze dorosłym dzieckiem, mnóstwo jest i zabawnych, i stresujących sytuacji, podczas których turysta wchodzi w interakcje z „tubylcami”. Tak było w ciągu tych kilku podróży i z nami.

Jestem patriotką. Moją ojczyzną jest język polski. Nie mogłabym mieszkać zagranicą. Ale w tamtym czasie wydawało mi się, że jedynym miejscem na ziemi poza Polską, w którym mogłabym się na stałe osiedlić, są właśnie Włochy.

Nigdy nie zawiedliśmy się na Włochach. Zawsze byli skłonni doprowadzić do właściwej drogi, nakarmić, napoić, pozwolić dziecku skorzystać z prywatnej toalety. A przy tym byli zawsze radośni i otwarci. Uczyliśmy się od nich tej otwartości i tej radości życia.

Niedawno ze wzruszeniem czytałam reportaże o wspaniałej postawie włoskich lekarzy i strażaków, a także większej części społeczeństwa, wobec tragedii uchodźców… Ci lekarze i strażacy pracują nieprzerwanie, charytatywnie, jak w transie, nie oglądając się na pomoc reszty Europy, nie negocjując, nie licząc kosztów, by uratować lub wydobyć i godnie pochować tych, którzy próbowali dostać się do lepszego świata…

I wczoraj te wiadomości…

Mimo karuzeli spraw, dzisiaj i wczoraj ściśnięte bólem gardło. Taki straszny żal, jakby ktoś bliski odszedł… Jakby coś we mnie…

Wielki smutek. Wielka czułość. Wielkie współczucie.

Leave a Reply