TURBULENCJE, KOINCYDENCJE…

Biedna nasza suczka… Smętnie siedzi ze spuchniętym, poranionym nosem i denerwującym plastikowym kołnierzem…

Dwa dni temu rano – na ogromnej polanie, którą mamy nieopodal domu – radośnie aportowała swoją gumową, kolorową piłeczkę, taką nietypową, z wypustkami przypominającymi kolce jeża.

Wróciła z pokiereszowanym nosem. Wydawało się, że w trakcie zabawy na nos spadła piłeczka.

Tego samego dnia, późnym wieczorem, na kolację – jak zwykle – przybył jeż. Jeże od kilku lat stołują się na tarasie, korzystając z kociej miski. Zimą śpią prawdopodobnie w naszym ogródku, bo wystarczy pierwszy cieplejszy wiosenny dzień, by nocą dobiegały nas odgłosy jeżowego ucztowania. Są prawie oswojone. Można sobie z nimi robić zdjęcia. Nie reagują na obecność Królewny Kici, która w takich razach siedzi zakłopotana, jakby zamyślona, nie przyznając się, że jednak widzi kolczastego intruza. Tym razem jednak jeż był w kiepskiej formie, wyraźnie powłóczył tylnymi łapkami, poruszał się wolno, z trudem, ale miseczkę opróżnił skutecznie.

Następnego dnia po powrocie do domu musieliśmy zabrać psinę do weterynarza. Ten stwierdził, że poraniona, zaropiała mordka jest efektem zderzenia nie z piłeczką-jeżem, ale – z jeżem prawdziwym. Wieczorem przybyły na kolację kolczasty stołownik prezentował już wyśmienitą formę, przebierał łapkami błyskawicznie. Gorzej z sunią – przez pięć dni musi odwiedzać weterynarza i dostawać bolesne zastrzyki.

Pozostaje wiele niejasności… Gdzie nasz ogródek, a gdzie polana… Czy powłóczący łapkami jeż był ofiarą zderzenia z Luną… A jeśli nie, cóż to za niezwykły zbieg okoliczności!

Czasami w życiu zdarzają się takie powieściowo-filmowe koincydencje.

Leave a Reply