Sobotnie nieczęste przyjemności

 

Lubię czytać w łóżku. Do późna. Ostatnio głównie Munro. Do drugiej, trzeciej w nocy.

Potem odsypiam to nocne czytanie i miniony tydzień. Do południa.

Zawsze byłam – wstyd się przyznać – niepoprawną sową. W nocy najlepiej mi się pisało, uczyło, czytało, pracowało, oglądało filmy…

Trudno było to pogodzić z rolą uczennicy, a później – nauczycielki. Szkoła zawsze niefortunnie zaczynała się o 8 rano. Wiecznie byłam niedospana.

Lubię leniwe, południowe, nieśpieszne śniadania. Wielokrotne, skrupulatne płukanie kaszy jaglanej; gotowanie jej do rozklejenia. Miksowanie owoców. Mieszanie tego wszystkiego z jogurtem, twarożkiem i olejem lnianym. Smak tej weekendowej, prozdrowotnej kaszki. Gotowanie jajek na miękko, trzyminutowych. Czasem smażenie jajecznicy na maśle, dobrze rozmieszanej, lekko ściętej.  Wiem, wiem, że niezdrowa, ale za to, jak smakuje z chrupiącą bułeczką! Zielona herbata, często z yerba mate, rzadziej kawa. Przy niej spokojne rozmowy, słuchanie muzyki. Holly Cole, Transoriental Orchestra, standardy jazzowe…

Potem domowa krzątanina. Doglądanie roślin w mieszkaniu i ogródku. Godzinny, szybki spacer z kijkami po Lesie Kabackim. Jeśli świeci słońce – opalanie się na tarasie i praca w ogródku, w towarzystwie psów i kotów. Aksamitne łebki, domagające się głaskania. Szorstkie  jak papier ścierny różowe kocie  języczki. Kojące nerwy mruczenie, wibrowanie futrzastego ciepełka.

Czasem uda się jeszcze odbyć sesję jogi przed rodzinną obiadokolacją, na którą warzywa w różnej postaci. Potem czarna, dobra, bardzo mocna herbata. I smakowite deserki, o które dba przyszły zięć. Wieczorem – dobry film lub rodzinne rozmowy przy kominku.

Home, sweet Home…

Leave a Reply