Rozważania wokół dnia matki, dnia ojca i dnia dziecka

Pamiętam, jak byłam malutka.

Pamiętam lęk przed ciemnością, dłoń taty na głowie, ręce taty otulające mnie kołderką, dłoń mamy trzymającą moją, w nocy, godzinami, gdy nie mogłam usnąć, kołysanki śpiewane przez nich.

Mama śpiewała: „Aa kotki dwa…”, tata – „Był sobie król…” Obydwoje bardzo ładnie śpiewali, ale i tak świat był straszny, w ciemności kryły się potwory i usnąć było bardzo, bardzo trudno.

Trzydzieści lat później te same kołysanki śpiewałam córce, która na szczęście spała dobrze i najczęściej jednak usypiała sama.

Dwanaście, trzynaście…., szesnaście…, osiemnaście  lat później byłam zbuntowaną nastolatką. Zdarzało mi się troszkę za głośno zamykać drzwi, troszkę za mocno malować oczy, szokować „niegrzeczną” fryzurą „afro”, no i zdecydowanie za głośno słuchać z kiepskich odbiorników radiowych „nowej” muzyki. Ten czas odpępniania, doświadczania, stawania się kobietą był najciekawszy, najmocniejszy, najbardziej niebezpieczny i najbardziej się z nim identyfikuję. Również w pracy wydaje mi się, że najbliżej mi do nastolatków. Wciąż uważam, że bez buntu nie ma dojrzałości.

Bycie kobietą, fascynacja mężczyznami, zwłaszcza jednym – partnerem na życie… Studiowanie z pasją jego, męskiej natury. Gdy się jest razem, dniem, nocą, dziesięć lat, dwadzieścia, trzydzieści i więcej, zacierają się granice, jest przenikanie, czytanie w myślach, jedność. Jedność dynamiczna – bo się zmieniamy, bo wszystko się zmienia, bo gnamy, czasem nieprzytomnie, ale zawsze razem.

Bycie matką. Emocje. Trudne. Dużo lęku. Ale także – fascynujące. Dużo. Czasem za dużo. Czułość troszkę szalona. Wciąż. Pełne ogromnej radości, ale i napięcia – dożywocie.

Bycie córką. Bliskość. Przyciąganie. Odpychanie. Respekt. Wciąż jestem córką, choć mojej dziewięćdziesięcioletniej mamie wydaje się czasem, że sama jest moją córką. I jest w tym trochę racji. Wszystko się przenika, miesza. Jestem przy niej najbardziej, zwłaszcza teraz, choć często tracę cierpliwość. Trwając przy niej, uczę się, jak to jest mieć osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat. Wiem już dużo.

Patrzę na pewnego rozkosznego maluszka. Na małą dziewczynkę. Na troszkę starszego chłopczyka. Śmieje się. Płacze. Ma w oczach psotę. Ma w oczach lęk. Czuję to. Wiem, jak to jest.

Patrzę na nastolatkę. Gniew w oczach. Panika w oczach. Bezbrzeżny smutek na twarzy. Bezgraniczna rozpacz. Mrok. Czuję to. Wiem, jak to jest.

Patrzę na inną. Nieśmiałość. Oczy, które mówią: nie ma mnie. Jasna bluzeczka, zapinana pod szyję. Delikatny uśmiech. Czuję to. Wiem, jak to jest.

I jeszcze inna – trochę zbyt krótka spódniczka, trochę szalone, aroganckie oczy, trochę za bardzo klei się do chłopaka na szkolnym korytarzu… Czuję to. Wiem, jak to jest.

Córka, która będzie mamą. Szczęśliwa. Piękna. Patrzę na nią. Czuję to. Wiem, jak to jest.

Mamy, które odbierają dzieci z przedszkola. Ich spojrzenia. Duma. Niepokój. Radość. Czasem zniecierpliwienie. Czuję to. Wiem, jak to jest.

Tatusiowie. I tu to samo. Jakoś wiem. I dziadkowie. I babcie. Podobnie.

Wszystko się miesza – bycie dzieckiem, bycie mamą, bycie tatą, bycie babcią, bycie dziadkiem. Bycie kobietą. Bycie mężczyzną. Emocje znane. Przenikające się. Doznania. Doświadczenia. Całe ich bogactwo. Poczucie jedności. Radość. Pełnia.

 

Leave a Reply