PRAWDZIWE SZKOLNE OPOWIEŚCI – KU POKRZEPIENIU SERC!

 

RADOŚĆ Z PRZEŁAMANEJ BARIERY

Matury. Po egzaminie z matematyki uczennica przychodzi do sekretariatu po swoją torebkę. Padają pytania – „Jak ci poszło? Jaki był tegoroczny egzamin?”  Ze swojego gabinetu słyszę – „Ooo! Były BARDZO CIEKAWE ZADANIA. Jedno tylko – TEŻ BARDZO CIEKAWE (tu streszczenie tekstu zadania) zaskoczyło mnie”. Następuje wywód, czym zaskoczyło. „ Poza tym zadania były dokładnie takie, jak się spodziewałam. Troszkę brakowało czasu, ale na zakończenie były MOJE ULUBIONE funkcje. Więc uważam, że napisałam dobrze.”

W tym monologu abiturientki pozornie nie ma niczego zaskakującego, a jednak… Wygłosiła go osoba, dla której matematyka była przez większą część życia piętą achillesową. „Matematyka nie dla mnie.” „Nie mam zupełnie zdolności matematycznych.” „Nigdy nie byłam dobra z matematyki.” „Wciąż mam korepetycje i nie widzę efektu mojej pracy.” „Tak się przygotowywałam, wydawało mi się, że wszystko rozumiem, a jak przyszło do klasówki, znów wszystko napisałam źle.”

No i proszę! Udało się polubić matematykę!

W programie, w którym traktowana jest ona bardzo praktycznie, w powiązaniu z życiem, okazuje się to możliwe! I nawet funkcje można polubić!

A jeśli jeszcze jest wsparcie genialnej nauczycielki, a uczennica jest pracowita – matura z matematyki może być CIEKAWA!

Jaka ogromna satysfakcja dla wszystkich!

 

CZASEM TAK NIEWIELE TRZEBA…

Pierwszy wieczór zielonej szkoły. Kilkoro dzieci tęskni.

Pięć nauczycielek dwoi się i troi, żeby dodać otuchy, uspokoić, rozweselić. Jedne dzieci wymagają wesołej rozmowy, inne – przytulenia, jeszcze inne – wyciszenia lub poczytania na dobranoc…

Troszkę próbuję pomóc…  Zaglądam do pokojów…. Rozmawiam…

W pewnej chwili wychodzę na korytarz – wszystkie drzwi do pokojów są zamknięte, nie widać żadnej nauczycielki. Zauważam, że jedne drzwi są lekko uchylone. Podchodzę bliżej i widzę ….ogromne, piękne oko, niestety – pełne łez. Otwieram drzwi i napotykam przerażoną, drobniutką dziewczynkę – w ciągu dnia energiczną i radosną – zapłakaną, stojącą przy drzwiach boso, w piżamie, z nadzieją wypatrującą którejś z nauczycielek. Niestety, zamiast bliskiej sercu pani widzi mnie – odległą, widywaną nieczęsto „panią dyrektor”. Oczy robią się jeszcze większe, a rozpacz i rozczarowanie wydają się dla nas obu nie do zniesienia! Bose stópki biegną do łóżka. Co robić!?  Z nadzieją wyglądam na korytarz – pusty! Wchodzę więc do pokoju. Uosobienie rozpaczy zniknęło tymczasem pod kołdrą. Widać tylko czubek głowy. Słychać tłumiony siłą woli, ale jednak –  szloch! Z drugiego łóżka dobiega miarowe posapywanie – koleżanka z pokoju śpi mocno. Ufff!

Siadam na łóżku. Pytam dziewczynkę, czy ma jakąś przytulankę. Nie pada odpowiedź, ale spod kołdry energicznie wyskakuje na sekundę jakiś pluszak. Moje oko nie nadąża zarejestrować, co zostało mi pokazane. Odpada więc planowany temat rozmowy…. Dawno nie śpiewałam nikomu żadnej kołysanki… Zresztą ta najbliższa sercu – „Był sobie król, był sobie paź i była też królewna…”, którą śpiewał mi ojciec, a potem ja śpiewałam swojemu dziecku, nie jest zbyt optymistyczna…  Kołdra podskakuje od niedającego się stłumić szlochu. Sytuacja wydaje się beznadziejna. Otulam dziewczynkę szczelnie kołdrą i kocem. Siadam na łóżku. Zaczynam w milczeniu miarowo głaskać ją po głowie. Oddech uspokaja się, wyrównuje. Dziewczynka zaczyna posapywać. Śpi! Jeszcze przez chwilę nie przerywam głaskania. W końcu wstaję z łóżka. Powoli wychodzę z pokoju. Za chwilę wracam – śpi mocno! Ulga! Radość! Ciepło w sercu!

Czasem tak niewiele trzeba!

 

Leave a Reply