O ETOSIE PRACY NAUCZYCIELA

Nauczyciele przed II wojną światową byli szanowaną grupą społeczną, podobnie jak lekarze, inżynierowie, prawnicy. Wykształcenie było ważne. Potencjał intelektualny był ważny. Po 1939 roku nie mieli lekko. Już od początku okupacji byli – jak cała inteligencja – fizycznie eksterminowani. Ci niezesłani do obozów i nie uśmierceni natychmiast narażali życie ucząc dzieci na tzw. tajnych kompletach. Po 1945 r. władzę przejęli przedstawiciele „ludu pracującego miast i wsi”. Kto nie machał łopatą, kilofem lub miotłą, był z zasady podejrzany. Elity twórcze, intelektualne były często traktowane jak „element klasowo wrogi”. Praca polegająca na myśleniu, pisaniu, mówieniu nie była traktowana jak praca pełnowartościowa. Inteligencja pracowała – w tym nauczyciele – za bardzo niskie wynagrodzenie. Zresztą robotnikom i chłopom też nie było lekko. Kiedy zaczynałam pracę w zawodzie, pensum wynosiło 36 godzin tygodniowo. Pracowało się w soboty. Gdybym tworzyła rodzinę jednoosobową, pensja nie starczyłaby mi na wyżywienie. O zakupie butów czy też zimowego palta, opłaceniu miejsca do życia mogłabym zapomnieć. Sprawdzałam każdą pracę pisemną każdemu uczniowi, a klasy liczyły po trzydzieści kilkoro uczniów. Targałam tony zeszytów i dzienniczków lektur, najpierw do zatłoczonego autobusu, w którym podczas hamowania miało się na plecach tłum ludzi, potem do domu i na czwarte piętro bez windy. Pamiętam ten fizyczny trud i mozół podróżowania do szkoły i z powrotem, a także wieczne niedospanie i przemęczenie. Przygotowywałam ręcznie tzw. karty pracy, żeby móc indywidualizować nauczanie. Zrezygnowałam z życia rodzinnego, bowiem niedziele wykorzystywałam na przygotowanie się do lekcji na nadchodzący tydzień oraz sprawdzenie zeszytów i dzienniczków lektur, których nie zdołałam sprawdzić w trakcie tygodnia pracy. W takim trybie pracy nie mogłabym mieć dziecka i męża, który oczekiwałby, że ktoś mu ugotuje obiad, upierze i uprasuje koszule. Nie miałam szans na żadne życie rodzinne, rozmaite urodziny, imieniny, celebry. Byłam traktowana przez dalszą rodzinę jak absolutna dziwaczka.

Władza często antagonizowała społeczeństwo. O nauczycielach mówiło się, że mało pracują, bo 36 godzin tygodniowo, to przecież nie 48, czy 46, bo zdaje się, że w soboty pracowano krócej. A poza tym – przecież mają dwa miesiące wakacji, różne ferie itp. Itd.

Pierwszym moim miejscem pracy była naprawdę świetna szkoła podstawowa im. Benito Juareza przy ul. Narbutta. Pracowałam tam na zastępstwo w trakcie ostatniego roku studiów. Wszyscy nauczyciele byli zmotywowani, życzliwi, dyskutujący o metodach i sposobach pracy, a uczniowie – zaopiekowani, traktowani z szacunkiem i dobrze edukowani. Dyrektor dbał bardzo o atmosferę w placówce – nie było plotek, jadu, zespół nauczycielski był życzliwy, twórczy i otwarty.

I niech mi ktoś powie – jak to było możliwe?! Przy tak niskim wynagrodzeniu?!

Potem podjęłam pracę w szkole na Ochocie. Tam był edukacyjny dramat, ale to dlatego, że pani dyrektor kochała bardzo … róże, a nie – dzieci. Pielęgnowała, osobiście przycinała, nawoziła i ochraniała przed mrozami. Pachniało i było ślicznie. Lekcje polegały na tym, że nauczyciele najpierw długo nie mogli zakończyć rozmów w pokoju nauczycielskim, potem – jeszcze dyskutując – przemieszczali się jak najdłużej do klas, żeby tam odpytać uczniów i zadać kolejny temat do nauczenia się w domu. Bardzo chętnie przyjmowali prezenty. Oceny były narzucane przez panią dyrektor, a dzieci z pobliskiego domu dziecka – wysyłane do sklepowych kolejek, w przypadku gdy „rzucili” olej, papier toaletowy lub watę – bo przecież i tak są niewyuczalne i nikt się za nimi nie ujmie.

Potem przez trzynaście lat pracowałam w szkole baletowej. Było to specyficzne miejsce. Przeżyłam wiele uczniowskich dramatów, ale i tam byli nauczyciele, dla których młodzi ludzie byli ważni i którzy robili wiele, żeby ich wspierać. Pensje nauczycielskie w dalszym ciągu były dramatycznie niskie.

W latach osiemdziesiątych zaczęły się strajki. I cud społecznej solidarności. Robotnicy i inteligencja stanęli do walki o lepszą przyszłość ramię w ramię. Dzięki temu obniżono nauczycielskie pensum do 24 godzin i nie trzeba już było pracować w soboty. Poczułam ogromną ulgę. Mogłam od czasu do czasu pójść do kina, na spacer, do teatru, nawet na rodzinną imprezę.

Jakieś podwyżki były, ale w dalszym ciągu niewystarczające. Potem nastąpiła transformacja ustrojowa. Niektórzy zaczęli zarabiać naprawdę duże pieniądze. Nauczyciele stali w miejscu i już nikt się za nimi nigdy nie ujął. A władza – wiadomo! – gardzi słabymi. Nauczyciele nie zaczną palić opon na ulicach. Nie użyją mocnych słów.

Są obrażani teraz. Byli obrażani w PRL. Argumenty te same.

Sytuacja polskich nauczycieli wynika z poziomu społeczeństwa. Braku rozumienia roli edukacji. Zawiści i niechęci – bo dlaczego pracują tylko 18 godzin tygodniowo, mają tyle wakacji i jeszcze chcą podwyżek. Władza robi to, czego chce suweren.

Tylko społeczeństwo solidarne i mądre może sprawić, żeby nauczyciele mogli żyć godnie. Na przykład – jak w Finlandii.

Naprawdę na to zasługują. Każdy z nas, bez względu na wiek, wspomina jakichś wspaniałych, wyrazistych nauczycieli, którzy umieli uczyć i pochylali się nad uczniowskimi problemami. Pomimo naprawdę głodowych pensji!!! Zdarzają się rewelacyjne szkoły, w których nauczyciele tworzą – w ramach swoich skromnych pensji – nowoczesne, super efektywne modele edukacyjne. Taką szkołą jest znana nam podstawówka w Radowie Małym. Oczywiście były i zapewne są osoby, najczęściej „żony przy mężu”, które wybrały ten zawód, żeby być wcześniej w domu, zająć się dzieckiem i ugotować rosół. A w szkole zadawały od strony do strony, potem odpytywały i potem znów zadawały. Spora grupa polskich nauczycieli to jednak jakimś cudem (wciąż dla mnie niejasnym!!!) ludzie, dla których uczenie jest pasją życia. Jest pracą, która pozwala na samorealizację i generuje twórczą radość. Pracują oni, abstrahując od wysokości wynagrodzenia. Myślę, że niewiele jest zawodów, których przedstawiciele pracują, kierując się motywacją pozafinansową. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy większość ludzi dąży wyłącznie do tego, żeby mieć…

Ta pozafinansowa motywacja jest najlepszym dowodem, że wielu nauczycieli to ludzie najwyższej próby, etyczni i zupełnie wyjątkowi.

Czy polskie społeczeństwo to w końcu zobaczy… Dlaczego Finowie dostrzegli to już dawno… Naród z równie trudną, jak polska, historią i niełatwym położeniem geopolitycznym…

Czy zrozumiemy w końcu, że „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”? I że po prostu nie wypada społeczeństwu zapominać o tych, w czyich rękach ono spoczywa.

Leave a Reply