NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ!

Pamiętam tamto, jakby to było wczoraj. Pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II… Jego przejazd ulicami Warszawy. Tłumy. Duża odległość. A jednocześnie nieodparte wrażenie, które mi towarzyszy do dziś, że nasze spojrzenia się skrzyżowały i że coś się wtedy we mnie zmieniło… Racjonalnie nie było to możliwe… Ale później rozmawiałam  z osobami, które odniosły to samo wrażenie: „papież spojrzał właśnie na mnie”.

No i potem te słowa: „Niech zstąpi duch Twój i odmieni oblicze ziemi, tej ziemi!” Płakaliśmy wtedy i płaczemy nadal, słysząc wezwanie Jana Pawła II.

Słowo pokazało swoją moc. Wszyscy czuli, że nic już nie jest takie samo jak wcześniej. I że polska rzeczywistość musi się zmienić. Można było wtedy i można teraz nadal rozpatrywać moc tych słów w kategorii cudu… Być może były one jednak po prostu katalizatorem, który uwolnił ogromny, skrywany głód – wolności, prawdy, godności, sprawczości, normalności, nadziei… Głód wspólny – tak mi się przynajmniej wydaje – dla wszystkich przedstawicieli homo sapiens.

Potem strajki… Coraz ich więcej… Piesze wędrówki do pracy – z Ursynowa na ul. Moliera i z powrotem. Uciekanie przed zomowcami… Gazy łzawiące… Dzikość spojrzenia (narkotyki? alkohol?) zomowca, który chciał uderzyć mojego ucznia Sławka… Moja reakcja – matki-kwoki… I mój krzyk: „To tylko dziecko!” I spojrzenie prosto w dzikie oczy, które udało mi się „zatrzymać”, wytrącić z „bojowego szału”. Uniesiona pałka nie spadła na nasze głowy. Później – długi powrót do domu na miękkich nogach, częściowo pieszo…

Bardzo dużo lęku. Bałam się, że męża powołają do wojska, bo bez przerwy dostawał wezwania na ćwiczenia… Że wojsko skierują przeciwko strajkującym… Że w końcu stacjonujący na naszym terytorium Rosjanie zareagują i poleje się krew… Zdarzało mi się mdleć na skutek stresu.

Upokorzenie, gdy patrol ZOMO na ulicy „przetrzepywał” nasze plecaki…

Podziemna prasa… Podziemne publikacje, dzięki którym poznawaliśmy teksty Miłosza, Kornhausera, Zagajewskiego, Barańczaka, Krynickiego… Podziemny teatr – spektakle i spotkania literackie w prywatnych mieszkaniach, gdzie m.in. Ewa Dałkowska i Halina Mikołajska recytowały wiersze „zakazane”, objęte „zapisem” cenzury.

Dużo radości. Bo pojawiły się w klapach uczniowskich marynarek oporniki, których widok wzmacniał ducha czterech nauczycielek, tworzących szkolną komórkę „Solidarności”. Członków PZPR w radzie pedagogicznej była druzgocąca większość.

Problemy ze zdobyciem czegokolwiek do jedzenia… Gigantyczne kolejki po żółty ser, papier toaletowy, watę…

Cudowny klimat – jednoczący, solidarnościowy właśnie – osiedlowych bazarów, które pozwalały sprzedać i kupić między innymi, cudem zdobyte, zagraniczne ubranka i zabawki dla dziecka… Ale także pogadać, pożartować…

Pomimo kłopotów i trwogi była w nas jakaś siła wewnętrzna, pewność, że lawina ruszyła… Pewność, że dobro i prawda muszą zwyciężyć. Choć to, co się stało 4 czerwca 1989 r., przeszło najśmielsze oczekiwania…

Dlatego co roku 4 czerwca świętuję ten nasz – moim subiektywnym zdaniem – polski cud bezkrwawej transformacji ustrojowej. Cud roztropności, jedności i solidarności narodowej, sprytu i przebiegłości polskiego podziemia lat osiemdziesiątych. Tym razem, wyjątkowo – chwała zwycięzcom! Wcześniej zbyt często obowiązywało hasło „Gloria victis”. Być może właśnie ta, obudzona przez Świętego Jana Pawła II, pewność, że dobro musi zwyciężyć, była samosprawdzającą się przepowiednią. Wiara podobno czyni cuda. Wierzmy!

Leave a Reply