DO CZEGO SŁUŻĄ NAM CHOROBY…

No właśnie! Pojechaliśmy na pięć dni do Gdańska, po ten jesienny jod, po maszerowanie z kijkami na plaży, jednym słowem – po zdrowie, po siły. A tu bęc! Zachciało mi się muli, za którymi zresztą nie przepadam… I choć restauracja znana, potężne zatrucie, prawie śmiertelne… Na szczęście „prawie” robi pewną różnicę… Ktoś mądry mi słusznie powiedział – A kto to je skorupiaki w naszej szerokości geograficznej?!… Racja! Ale stało się! Dochodzenie do siebie zajęło kilka dni. Kiedy już wydawało się, że wychodzę na prostą, agresywny ból, malinowo-buraczkowa plama w pasie … półpasiec. No i dlaczego?! No i po co?! Krzywda taka?!

Trzy świąteczno-weekendowe dni leżenia w łóżku. Nadrabianie zaległości – poczta, Librus… takie tam… No i … dzika radość! Na stosiku książek przy łóżku – jedna jedyna (chyba) pominięta powieść ukochanej pisarki, zakupiona kilka dni temu w księgarni, gdzie na fali Nobla piętrzą się pryzmy książek Olgi Tokarczuk. Podobno sprzedają się świetnie. I tam właśnie dostrzegłam „Annę In”. Zaczęłam ją czytać od razu. Ale co to za czytanie! Kilka kartek przed snem. Zawracanie głowy! Wczoraj przeczytałam, tak jak lubię najbardziej – od początku, jednym tchem, nie wstając z łóżka. Dzięki temu przeniosłam się w hermetyczny, niezwykły świat, którym jest każda powieść Tokarczuk, zanurzyłam w magiczną rzeczywistość. To przedziwne – jak dzięki zdaniom, z których każde w zasadzie można by zaliczyć do gatunku poetyckiego, pisarka tworzy niesłychanie plastyczny świat przedstawiony: obraz miasta z gatunku science-fiction. Czytelnik staje się widzem filmu, który działa na niego hipnotycznie, zniewala. Już po zakończeniu lektury, nosi się długo jego poszczególne sceny, jak obrazy, pod powiekami. Taka czarodziejska właściwość wszystkich książek Olgi Tokarczuk. Możliwa jednak do odkrycia jedynie wtedy, gdy można sobie pozwolić na ich nieprzerwaną lekturę.

Do tego służą nam choroby! Z „Księgami Jakubowymi” było trudniej. Wymagały aż wakacji.

Leave a Reply