CZUŁOŚCI I IMPERATYWY

Myśląc o nowym roku szkolnym, który już za moment, zastanawiam się nad motywacjami ludzkich działań. Oczywiście najłatwiej zobaczyć powody swoich własnych wyborów. I tu pojawia się w głowie zaśpiew – „czułości i imperatywy, czułości i imperatywy”.

Czułość – emocja najmilsza ze wszystkich. Uczucie wobec drugiego człowieka, zwierzęcia, rośliny, miejsca, przedmiotu, który dla mnie ma wartość duchową… Powoduje, że zatrzymuję się, skręcam z głównej, zaplanowanej, bezpiecznej drogi, robię rzeczy, które mogą być przez kogoś uznane za mało poważne, nierozsądne, głupie, ryzykowne, nieopłacalne… Raptem najważniejszy staje się jakiś kot, jakieś pisklę kawki, jakieś dziecko, niekoniecznie tylko własne, jakiś człowiek, dotąd obojętny, jakieś drzewo nagle uduchowione… I jest myślenie, i jest emocja, która rośnie – powoduje radość albo smutek,  wywołuje łzy lub uśmiechy, daje powód do działania, do starań, do wysiłku.

A czasami jest mocniej – czasem, jak grom z jasnego nieba, pojawia się imperatyw wewnętrzny, impuls, który nie daje najmniejszego wyboru, ale jednocześnie pozwala poczuć wewnętrzną, taką trochę natchnioną, pewność, w którą stronę mam pójść. Wszystkie najważniejsze decyzje życiowe podjęłam – bez najmniejszych wahań, bez żadnej kalkulacji i bez głębszej analizy – pod wpływem powalającego imperatywu wewnętrznego. Ani razu żadnej z tych decyzji życiowej nie żałowałam. Wszystkie były trafione i dały mi szczęście.

Życiowe błędy, które popełniłam, zawsze były efektem letniości emocji, zaniechań, zaniedbań, odwrócenia uwagi od nieważnych, czy też – mniej ważnych dla mnie, w danym momencie, spraw. Ale nie były to błędy, których konsekwencje spowodowałyby jakieś bardzo przykre dla mnie następstwa. Mam więc łatwo. Mojej energii nie pochłaniają dywagacje, czy iść w tę, czy w tamtą stronę…  Czy robić to, czy tamto.. Coś mnie niesie.

Dotyczy to decyzji związanych zarówno z życiem osobistym, jak i zawodowym. Praca zawsze związana była z natchnieniem. Pamiętam, jak dźwigałam kilogramy zeszytów w dużej płóciennej siatce (sprawdzałam każdą pracę pisemną każdemu uczniowi, klasy liczyły powyżej trzydziestu uczniów, pensum – 36 godzin tygodniowo, pracowało się także w soboty), stojąc na przystankach autobusowych, trzymając się drążka w zatłoczonym środku transportu publicznego, ostrożnie podążając po oblodzonych zimą chodnikach, zawsze w obcierających stopy butach, taszcząc torbę pełną zeszytów i dzienniczków lektur, wraz z siatkami pełnymi zrobionych po drodze zakupów, na czwarte piętro bez windy. I potem, jeszcze w płaszczu i tych raniących stopy butach (działo się to w czasach PRLu, kiedy to w polskich sklepach nie istniały buty, nie będące narzędziem wyrafinowanej tortury!), wyjmowałam te zeszyty i z wypiekami na twarzy czytałam uczniowskie wypracowania, w poszukiwaniu samodzielnych myśli, emocji powstałych na skutek lektur… A potem, wieczorem, już po wnikliwej lekturze i bardzo dokładnym poprawieniu błędów, pisałam pod wypracowaniami długie recenzje, z surowymi ocenami liczbowymi, ale chwalące każdy ślad postępu w umiejętnościach refleksyjnego czytania lektur, poprawnego posługiwania się językiem polskim, samodzielnego myślenia. Recenzje najczęściej dłuższe od samych wypracowań… Emocjonalne, zachęcające do dalszego wysiłku.

Natchnienie zostało. Motywacja wciąż ta sama. Aktywność zmieniła swą formę. Torturą, w miejsce fizycznego trudu i bólu, stał się ogromny stres, związany z kwestiami lokalowymi, urzędowo-prawnymi,  czasem – finansowymi, a przede wszystkim – zwykłym draństwem niektórych ludzi,  a także nadmiarem dokumentów „do przerobienia”.

 

Ostatnio obejrzałam kilka znakomitych filmów, których bohaterowie pchani byli czułością i silnym wewnętrznym imperatywem. Dwa z nich – „Niezwyciężony” i „Najlepszy” – oparte są na faktach. Łukasz Palikowski w „Najlepszym” portretuje sportowca – Jerzego Górskiego, który ustanowił (w czasach PRLu) rekord świata w triatlonie, zdobywając tytuł mistrza na dystansie Double Ironman, wbrew logice, własnym – realnym, fizycznym i zdrowotnym –  możliwościom, ratując się w ten sposób przed autodestrukcją. Głównego bohatera znakomicie gra Jakub Gierszał. Pokazał człowieka, którego czułość do dwóch kobiet i do córki oraz wewnętrzny mocny imperatyw, pchający do sportowego wysiłku, uwalniają od nałogu, w który wpadł po uszy we wczesnej młodości.

Podobną motywację w życiu ma tragiczna bohaterka „Trzech bilboardów za Ebbing, Missouri”, zagrana brawurowo przez Frances Mc Dovmond (pamiętna rola w „Fargo”!) – niesie ją czułość do zamordowanej córki i wewnętrzny imperatyw w podejmowaniu mocno niekonwencjonalnych działań, mających „obudzić” uśpioną miejscową społeczność.

Wczoraj obejrzeliśmy zupełnie niezwykły – oniryczny, bajkowy – film „Kształt wody”. Przypowieść o miłości. Tytułowy kształt wody, to tak naprawdę – kształt miłości, kształt życia. Żywioł, który nas niesie. Główna bohaterka najpierw odczuwa czułość wobec „innego”. Ta czułość wprowadza zupełnie nową jakość uczuć do jej życia. Bariera między „ja” a „ty” zanika i natychmiast pojawia się szczęście, a także ból. Letnie, nijakie emocje przestają istnieć. Życie nabiera smaku i wyrazistości, także – dotychczasowe przyjaźnie stają się nagle zupełnie niezwykłe, mocne. A potem ta czułość właśnie generuje silny imperatyw wewnętrzny, który doprowadza do wyborów i działań, stawiających na głowie całe jej dotychczasowe życie, nadających temu życiu sens…

Czułości i imperatywy…

Życzę wszystkim nauczycielom i uczniom w nadchodzącym roku szkolnym dużo czułości wobec osób i przyrody wokół, natchnienia, które pozwala nie odczuwać trudów, i imperatywów wewnętrznych, które umożliwiają przełamywanie barier – wewnętrznych i zewnętrznych. Niech to wszystko razem przyniesie sukces – każdej uczennicy i każdemu uczniowi, każdej nauczycielce i każdemu nauczycielowi, a w rezultacie – całej naszej szkolnej społeczności!

Udanego roku szkolnego 2018/2019!

 

 

 

 

 

 

 

 

Leave a Reply